Narty w czasie zarazy (oczami instruktora)
Listopad/grudzień 2020. Tradycyjnie, jak co roku, zaczynam rozglądać się za możliwościami pracy za granicą. Jestem instruktorem narciarstwa (tytuł). Param się tym zawodem od 3 dekad i czuję, że w tym roku nie będzie tak łatwo jak wcześniej. Pierwsze maile i telefony. Oczekiwania na odpowiedź… W końcu dochodzą – odmowne! Właściwie, to ich treść jest następująca: „stoki zamknięte, kraj zamknięty, czekamy. Ale właściwie… to raczej nic się nie uda – nie wierzymy…. Może marzec?”.
Lekki dół, ale nie tracę nadziei. Wszak jest Polska, a właściwie kaszubskie stoki, na których pracuję, jak nie mogę wyjechać. Nadzieja mnie nie opuszcza. Czas mija. Od czasu do czasu słucham informacji w mediach i po mału zaczynam w nią powątpiewać.
– Będzie krucho w tym roku – myślę.
Połowa grudnia – telefon!
- Jesteś wolny na początku stycznia? Szykuję wyjazd firmowy do Austrii i bym cię potrzebował – mówi głos w telefonie.
- Tak, zwarty i gotowy! – odpowiadam bez chwili zastanowienia.
Mijają kolejne dni. Przybywa informacji z mediów. Niezbyt dobrych niestety. Ja na szpilkach. Zbieram się na odwagę i dzwonię do znajomego…
- I jak się ma nasz wyjazd?” – pytam, a po drugiej stronie zmieszanie i zakłopotanie.
- Czekamy…, zobaczymy…, nie wiem… Trzymaj kciuki”.
Kończymy bez komentarza, w niemym porozumieniu, ale raczej w kiepskich nastrojach.
Końcówka grudnia. Kolejny telefon.
- Sorry, nigdzie nie jedziemy… Wszystko zamknięte! – rozłączamy się bez słowa.
W Polsce to samo…, wszystko zamknięte, więc pozostaję niemal bez przychodów i perspektyw na nie. Jakiś czas temu, na własne życzenie, zwolniłem się ze stałej pracy, bo miało mnie już tu nie być… – Fajnie…!
Początek stycznia. Telefon:
- Nadal jesteś wolny? – pyta znajomy głos po drugiej stronie.
- Tak! Co masz?! Dawaj!
- Szwajcaria. Jedyny kraj, który zachował rozsądek…
- Wchodzę w to! Kiedy?!
- Dam znać, jak ustalę szczegóły.
- OK! Super! Czekam na wieści.
Wszystko dograne, ustalone, spakowani, umówieni – ruszamy! Przed nami ponad 1300 km przez Polskę, Niemcy, Austrię i w końcu Szwajcarię. W głowie obawy, jak będzie na granicach? Tyle się o tym słyszy na każdym kroku. Ruszamy przed siebie jak 50-ro naszych gości. Wszyscy transportem indywidualnym oczywiście.
Znowu (właściwie jak zawsze) dostaję psią wachtę za kierownicą. Tym razem przypada na niemiecką autostradę. Można by powiedzieć: „Eee, to luzik! 150 na tempomacie i jazda!”. Nic bardziej mylnego! Większość mojrj 8-godzinnej wachty jadę 40-60 kilometrów na godzinę! Dwa pasy wolne, ale wszyscy jadą prawym, bo tylko na nim widać coś czarnego. Tak, mówię teraz o asfalcie! Śnieg pada poziomo jak deszcz w Szkocji, cytując William’a Wallace’a z „Braveheart”, czyli jest… „cudnie”. Jemu było wtedy dobrze, jechał na randkę, mnie trochę gorzej, bo ciążyła odpowiedzialność za współtowarzyszy podróży. Kolega, wcześniejszy kierowca, otwierając oko od czasu do czasu i pyta:
- wszedłeś już w nadświetlną? – i idzie spać dalej.
To, zdaje się, nawiązanie do innego filmu. Osobiście nie gustuję i nie znam się na S-F albo innych „Gwiezdnych Wojnach” więc tylko domniemam. To co ogarniam z tego zakresu, było idealnym odzwierciedleniem mojej rzeczywistości – czułem się jakbym wchodził w nadświetlną! Cokolwiek to znaczy. W oczach i mózgu mieniło mi się iście „fantastycznie”.
Wytężam wzrok i zastanawiam się jak dowieźć naszą 5. do celu w całości?! Nie widzę nic poza białymi pasami padającego poziomo śniegu, walącymi prosto w szybę czołową naszego auta! Poza tym, gdzieś na horyzoncie, widzę jeszcze czerwone światła siłowni wiatrowych, które bardziej przypominają złowieszcze potwory, niż ekologiczne wiatraki. Prawdziwy film (bardziej horror) z serii S-F. Czyli znowu mamy nawiązanie filmowe.
W końcu świta. Jest koło 7. nad ranem. Słońce na horyzoncie. Oczywiście zero opadów i suchutki, czarny asfalt. Zmiana za kierownicą… Wiecie co mam w głowie, prawda?!
Końcówka Niemiec. Wjeżdżamy do Austrii. Przed nami pierwsza kontrola. Patrol z bronią długą na każdym pasie. Lekki stres. Toczymy się powoli, auto za autem. W końcu przychodzi nasza kolej na spowiedź.
- Dokąd jedziecie? – pyta funkcjonariusz.
- Do Szwajcarii na narty – odpowiada kulturalnie aktualny kierowca.
- Aha. To przetrzyjcie sobie tablice rejestracyjne z przodu bo macie zaśnieżone – odpowiada i każe jechać dalej.
Zatrzymujemy się w najbliższej zatoczce i czynimy co nakazał. Na tym kończą się nasze przygody graniczno-kontrolne w czasach pandemii. Chwilę rozmawiamy o tej sytuacji, śmiejemy się i jedziemy dalej.
W końcu Szwajcaria! Piękny hotel. Dużo śniegu wokół. Spokój. Rozpakowywanie bagażu, sprawy organizacyjne i obiadokolacja.
Siedzimy przy stołach w sali restauracyjnej, czyli bez zmian. Jest menu – wybierasz. Kelnerka z uśmiechem na twarzy przynosi zamówione dania. Swoją drogą pyszne jedzenie wege. Udajemy się na spoczynek. Podróż nas zmęczyła, a jutro narty i praca.
Śniadanie. Wszystko normalnie – szwedzki stół. Nakładasz co chcesz i spożywasz. Jedyna różnica – po sali restauracyjnej chodzisz w masce. To samo na trasie pokój – restauracja lub pokój – narciarnia. Popołudniami, pokój – sauna czy basen. Nic więcej.
Nazajutrz docieramy pod stok. Do karnetu, każdy z nas otrzymuje estetyczny, gratisowy komin z napisem „Samnaun”. Kto nie ma swojego ubiera. Wjeżdżamy na górę. Spotkanie z klientami. Rozgrzewka. Zaczynamy pierwszy zjazd. Nie znam miejsca, zresztą niezależnie od tego, zawsze jest on „zapoznawczy”. Pod nartami cudownie przygotowane stoki. Śnieg jak z bajki! Nie przepadam za sformułowaniem „sztruks”, ale jest wspaniale gładko. Panowie ratrakowi wykonali swoją robotę na medal. Pierwsza trasa zaliczona i banan na twarzy również. W głowie myśl: „udało się! To nie jest stracony sezon! 42 sezony na nartach bez przerwy!”. Może to nie ma znaczenia dla innych, ale dla mnie miało! Sezon 2020/21 zaliczony i to w jakim wspaniałym miejscu!
Cudownie przygotowane stoki. Praktycznie brak narciarzy – pełen komfort korzystania z uroków narciarstwa. Zero kolejek! 3 osoby przy krzesełku (na 4 lub więcej osób każde). Czasem wychodzi wyciągowy i prosi o zakrycie ust i nosa osoby, które chwilowo tego nie czynią. Komin na nos i z uśmiechem pod nim ruszasz pod górę. W dół jak zawsze! Cudownie, nienagannie, radośnie! Bez napinki, niezrozumiałych nakazów i zakazów. Maska/komin wystarczy by łapać wit. D i tym samym tak ważną odporność. By mózg odpoczął i wzmocniło się całe ciało. Właściwie, wszystko co potrzebne zdrowiu fizycznemu i psychicznemu masz na jednym wyjeździe! Bez zagrożeń i strachu. Jeśli chcesz, potrzebujesz tego dla własnego komfortu, to możesz wyciągiem lub na stoku być zupełnie sam! Narty w Szwajcarii ci to umożliwiają. Tylko korzystać.
Coś na poparcie powyższych słów, a co prawdopodobnie stanie się kolejną, narciarską legendą (dialog ze spotkania z instruktorami innej polskiej grupy):
- Wiecie co nam się dzisiaj przytrafiło?! – pytają nas rozbawieni koledzy.
- Co?
- Dziś, pierwszy raz na tym wyjeździe, staliśmy w kolejce do wyciągu! – i mówiąc to zaczynają śmiać się ile wlezie.
- No co Wy? Ile?!
- 3 sekundy!
Teraz rozumiecie o jakim komforcie i dystansie wspominałem powyżej?! W takich warunkach właśnie, przyszło nam jeździć i szkolić na nartach w Szwajcarskim Samnaun w sezonie 2020/21. Choć na nartach jeżdżę od bardzo dawna, co wspominałem na początku, i jeździłem w wielu ośrodkach, to nawet Andorra, do której jeżdżę od kilku sezonów, nie daje takiego komfortu i spokoju jaki dało nam Samnaun.
Tydzień na nartach. Ilość przejechanych kilometrów niezliczona, choć do dyspozycji było ok. 50. Czas na saunie? Długi. Jedzenie? Pyszne. Widoczne zagrożenia? Brak. Brzmi niewiarygodnie? A jednak! OK, może, czasem, do dwupiętrowej gondoli wchodziło zbyt wiele osób, ale poza tym, nie zauważyłem innych, a jestem mimo wszystko wyczulony. Poza tym, spadło 140 cm świeżego śniegu, więc frajdy z jazdy po puchu było po pachy. Dosłownie!
Kto nie skorzystał, niech po prostu żałuje.
PS
Wyjazdów miało być więcej ale:
- „nie można wypić kawy i drinka w knajpie” – w knajpie nie, ale na ławce obok, w słońcu już tak; poza tym, na nartach nie pije się alkoholu.
- „hotele w Niemczech zamknięte, więc nie można kimać po drodze” – fakt, zamknięte, ale czy 1300-1400 km to tak dużo, dla przeważnie, min. 2 kierowców w aucie?
- „połączenia telefoniczne zbyt drogie” – tak, opłaty pozaunijne – drogie. Jednak czy nie możemy na tydzień dać sobie spokoju od FB, Mess, sms i telefonami? To chyba tylko na zdrowie dla nas. Poza tym, niegdyś, w każdym kraju poza Pl tak było. Czy jesteśmy już tak rozpieszczeni?
Do mnie powyższe nie przemawia. Dałem radę przejechać, obyć się bez drinka (może dlatego, że nie piję na nartach) i bez telefonu (choć niemal wszędzie jest wi-fi). Wyjazd dał mi za to niewiarygodną ilość szczęścia!
To co jest ważniejsze? Odpowiedzi na przedmiotowe pytanie pozostawiam każdemu indywidualnie.
One Thought on “Narty w czasie zarazy”
Comments are closed.